Song of the day:
Walk with us - The Midnight Beast
'walk with us through London town,
it's full of fun so don't bring us down'
Miejsce: Londyn
Transport: samolot (tanie linie lotnicze: Ryanair i Wizzair)
Zakwaterowanie: hostel Astor Kensington
Czas pobytu: 5 dni (4 noce)
Dzień pierwszy:
Do hostelu przybywam około 14.00. Po szybkim ogarnięciu się wyruszam na pierwsze zakupy / rozeznanie w cenach i sklepach na Oxford Street. Na pierwszy ogień idzie Primark. Co tam się działo! Dzikie tłumy, gigantyczna kolejka do przymierzalni (wtedy myślałam, że przyczyną jest piątek po południu, ale we wtorek rano okazało się, że jednak to niezależnie od pory dnia i tygodnia...). Na pierwsze zakupy tam należy przeznaczyć dobre dwie godziny (później jest ławiej, gdy już wiemy czego chcemy). Ponieważ przyleciałam jedynie z bagażem podręcznym i taki też (max 10kg, walizka 40x50x25) mogłam zabrać ze sobą spowrotem, zakupy trzeba było dobrze rozplanować taktycznie ;) Po szaleństwie w Primarku niewiele czasu zostało na resztę Oxford Street, zmęczona i z siatkami wróciłam do hostelu, gdzie razem z moimi znajomymi urządziliśmy sobie ucztę z chińskich zupek.
Dzień drugi:
Pobudka dość wcześnie, bo jadę do Notting Hill na Portobello Market. I nie tylko, po drodze na słynną Portobello Road wstępuję do paru second-handów (nazwanych 'Retro Shop'). Ceny są jednak dość wysokie (20-50 funtów), więc nic nie kupuję. Po drodze na rynek przypadkowo wpadam na promocję i zostaję obdarowana na ulicy darmową schłodzoną Diet Coke w butelkach zaprojektowanych przez Karla Lagerfielda. Portobello Market był równie zatłoczony co Primark i tym razem raczej szukałam inspiracji, niż naprawdę zamierzałam coś kupić. Po przebrnięciu przez zatłoczoną ulicę udaję się do Hyde Parku. Po mieście poruszam się metrem (z uzyciem Oyster Card), więc nawet mimo godzin szczytu podróż przebiega szybko i sprawnie.
O 15.30 Hyde Park pełen był nagich rowerzystów (podobno było ich ponad tysiąc!), którzy brali udział w Naked Bike Ride. Coś takiego mogło mieć miejsce chyba tylko w Londynie. Mijam pałac Buckhingam i zmierzam w kierunku Soho, gdzie udajemy się do jedynego w swym rodzaju Bubbeleology. Lokal nieco ciansy, ale soki i koktajle z herbacianymi żelkami i dodatkami do wyboru były naprawdę niezłe. Obiadokolacja na Chinatown (zdumiewające, ale przez zdecydowaną większośc wyjazdu jadłam przysmaki kuchni azjatyckiej). Wracam do hostelu, wieczorem zaczyna padać co sprawia że wraz z przyjaciółmi zmieniamy plany i zamiast iść na L.E.D. Festival w Victoria Park, zostajemy w hostelu i zapoznajemy się z współkolatorami. Atmosfera w hostelu jest świetna.
Dzień trzeci:
Niedziela, a więc śpimy dłużej po dwóch męczących dniach. Przed południem wyruszam na spacer po Kensington. W końcu trafiam do Octavia Foundation Charity Shop, który pod względem ubrań mnie rozczarował, ale za to zachwycił wyborem książek i płyt (także winylowych). Jest on bardzo niedaleko Science Museum (a także Natural History Museum, w którym byłam podczas mojej wizyty trzy lata temu) oraz Victoria & Albert Museum. Pogoda była 'typowo brytyjska' (tzn. lało jak z cebra), więc długo się nie zastanawiałam. Spędziłam w muzeach około trzech godzin, więc zobaczyłam tylko namiastkę tego, co się tam znajduje. Po odpoczynku wracam na Soho, bo dnia poprzedniego przybyłam o 15minut za późno do sklepu Playlongue. Kupuję suweniry dla rodziny i trafiam do Japan Center, niedaleko Picadilly Circus. Obiad znów w azjatyckim stylu.
Dzień czwarty:
Jadę na Camden. Początkowo miałam spędzić tam ok 3 godzin i jechać dalej, na Brick Lane, jednak sklepy i market były tak zajmujące, że skończyło się na niemalże 7 godzinach. Na stoiskach z ubraniami i dodatkami można było się targować, więc ostateczne ceny były nawet o połowę tańsze niż wyjściowe. Warto odbić w wąskie boczne uliczki i nie trzymać się tylko głównej ulicy, gdyż ten sam towar jest tam tańszy, a często zdarzają się oryginalne stoiska i sklepy z ręcznie robionymi akcesoriami. Przerwa w Starbucksie, na tarasie usytuowanym na dachu, z którego roztaczał się piękny widok na kanał i most na Camden. Po obiedzie (chińszczyzna, a jak!) odkryłam najciekawszy sklep w jakim byłam - Rokit , który przepełniony był (często poprzerabianymi) ciuchami w stylu vintage. Kupiłam tam po całkiem przystępnej cenie moje wymarzone dżinsowe szorty do talii oraz ogromną dżinsową torbę. Warte odwiedzenia są także charity shops sieci Traid, w których ceny są może nieco wysokie (gdy nie ma przecen, ja trafiłam na czas 'wszystko za 3 funty), ale pieniądze są przeznaczana na szczytny cel. Poza tym, szyją oni wedle swoich projektów nowe ubrania ze starych ubrań, co jest totalnie pomysłowe - nowe ubrania są naprawdę oryginalne. Po powrocie do hostelu i spakowaniu się idę wieczorem ze znajomymi (starymi i nowymi) na piknik do Kensington Garden.
Dzień piąty:
Ostatnie śniadanie w hostelu, do 10.00 zdaję klucz i wyruszam na miasto ciągnąc za sobą moją małą wypchaną po brzegi walizeczkę. Cały dzień przemierzam w nowych butach (wysokich drewnianych obcasach z Primarka, które zdecudowanie nie zmieściłyby się do bagażu podręcznego), ale na szczęście okazują sie być wygodne, więc współpraca idzie nam nieźle. Docieram metrem do Katedry Westminsterskiej, oglądam Parlament (niestety tylko z zewnątrz) i spaceruję kawałek wzdłuż Tamizy. Muszę przyznać że panorama Londynu i jego zabytki są chyba moimi ulubionymi jak do tej pory. Po spacerze wracam metrem na stację Marble Arch, niedaleko skąd ma odjechać mój autobus na lotnisko (Easybus). Zanim jednak opuszczę Londyn, idę na ostatnie zakupy w Primarku i na Oxford Street. Gigantyczny Topshop naprawdę przyprawia mnie o zawrót głowy. Warty zobaczenia, ale chyba nie umiem robić zakupów w aż tak dużych sklepach. Polecam jednak zjechanie na najniższe piętro, gdzie znajduje się dział z butami i Vintage - znalazałam naprawdę dużo inspiracji w kwestii DIY i mam nowy cel na wakacje - nauczyć się w końcu dobrze szyć. Ostatnią godzinę przed wyjazdem spędzamy w Pizzy Hut na niesamowicie dobrej pizzy i nieograniczonym barze sałatkowym. Mniam.
Wycieczkę uważam za organizacyjny sukces, zwłaszcza że była to moja pierwsza samodzielnie organizowana wycieczka, w dodatku najniższym możliwym kosztem. Nie spóźniłam się na żaden samolot ani autobus, nawet się zbyt wiele razy nie zgubiłam. Rozpisałąm się niesamowicie, ale możę przypadkiem kogoś zachęcę do podobnej podróży. Naprawdę warto, w końcu to Londyn.
biotechnology